Szyciem ubrań zajmuję się od
wielu wielu lat. Nigdy jednak nie porwałam się na uszycie ubioru wierzchniego.
Uważam, że to już wyższa szkoła jazdy. Wymaga odpowiedniego sprzętu, doświadczenia
i niemałej siły fizycznej. Na szczęście jedna z bliskich mi osób zajmuje się
tzw. krawiectwem ciężkim i w mojej szafie jest sporo płaszczyków jej autorstwa.
Na ogół wygląda to tak, że wybieram model, przygotowuję formę, kupuję tkaninę i
o resztę już się nie martwię. Tak więc mimo wszystko, jakiś własny udział w
całym przedsięwzięciu napewno mam.
Dziś pokażę jeden z takich
płaszczyków. Model z Burdy- być może znany niejednej szyjącej i kupującej ten magazyn.
Uszyty z niezbyt grubej wełenki, ale za to podbity bardzo grubą ociepliną. Sprawdza
się znakomicie, nawet w tak tęgie mrozy, jakie panują teraz.
Szkoda, że krawiectwo miarowe
odchodzi już w zapomnienie. Ja czasem korzystam i będę korzystać jak długo się daJ