Miało być w tym poście o czerni, która w ubiorze uzależniła mnie od siebie w sposób absolutny, ale napiszę o tym innym razem. Dziś skupię się na innym uzależnieniu, bez którego nie byłoby tego bloga, czyli szyciu.
Ostatnio sporo podróżowałam po Polsce - głównie Podlasie i Mazury. Pogoda była kapryśna i nie sprzyjała plażowaniu (wymyślone przeze mnie pareo z poprzedniego posta wcale się nie przydało). Ponieważ jednak towarzyszyła mi mama, która chętnie zajmowała się dzieciakami, miałam czas by pobuszować w zamiejscowych lumpikach. Ku mojemu zaskoczeniu obłowiłam się niesamowicie w tak piękne rzeczy i w takiej ilości, że w mojej głowie zrodziła się wątpliwość: a po co mi to całe szycie, kiedy to praktycznie za grosze można się ubrać od stóp do głowy i do tego modnie i nietuzinkowo. I tak sobie pielęgnowałam tę myśl i już nawet planowałam, że sprzedam materiały i pochowam sprzęty ....aż do dnia, kiedy to wróciłam do domu. Spojrzałam na te cudne tkaniny, stosy czasopism z wykrojami i moje dwie bidulki:maszynę i overlock i tak strasznie zatęskniłam, że jedną z pierwszych rzeczy jakie uczyniłam było urządzenie zupełnie nowego kącika do szycia. O tak, moja miłość do szycia jest wielka i niewolnicza. Czasem trochę przygasa, czasem są sprawy ważniejsze ale nieustannie trwa i będzie trwała. Nigdy nie przestanę szyć. I choćbym mogła kupować stosy nowych i modnych ciuchów, to i tak dla mnie najpiękniejsze będą te, które sama uszyłam.
Za kilka dni znowu wyjeżdżam, a mój kącik zostaje i czeka na mnie. Niestety do końca wakacji raczej nie uda nam się stworzyć nic nowego.
Pozdrawiam
Aga